26.09.2012

Jarocin Festiwal 2012

Jarocin Festiwal 2012 czyli 3 dni i wycieczka która wcale miała nie dojść do skutku no ale się udało. I dobrze że się udało bo 3 dni nie poszły na marne.

W ramach Jarocina i 2 kolejnych festiwali 3 dniowych jest dużo do opisania. Podzielmy to zatem na dni
DZIEŃ 0
Czyli tak zwany melanż przedfestiwalowy. Udaliśmy się 2 osobową ekipą przy czym na miejscu kilka osób miało jeszcze dojść doszły 2 Dnia pierwszego. Pojechaliśmy - trzeba było jeszcze zebrać pieniądze na jeden karnet. Złotówka do złotówki i tym sposobem udało się wywalczyć w trudzie i boju - karnet i 3 dni ciekawej zabawy. Przy okazji mieliśmy okazje wypić z ludźmi z Tarnowa oraz rozbić się w jeden obóz. Cóż można napisać jeszcze o dniu zero. Może warto nadmienić o "wieczorku zapoznawczym" na okolicznym rowie który jak zawsze skończył się urwanymi momentami, mokrym butem i ciekawymi wspomnieniami oraz znajomościami, jak się okazuje nawet nie wiesz ile ludzi Cię pamięta nawet na takim Przystanku Woodstock idąc sobie trafisz na człowieka który Cię pamięta a Ty za cholerę, no cóż - wspomnienia. Założeniem na Fetiwal było być na jak największej ilości koncertów później wyszło że na wszystkich na dużej i 2 na małej.
DZIEŃ 1
Wydawać by się mogło że od otwarcia oczu to będzie dzień jak co dzień. No na szczęście nie był. Ważna zmiana czyli widok namiotu po otwarciu oczu :) Zaczęło się nietypowo bo od uświadomienia sobie że dzień wcześniej było grubo i buty są mokre. A bynajmniej jeden a że to była 5 to jeszcze dość świadome przestawienie butów na słońce i dalszy sen. Prawdziwa pobudka na Jarociński polu nadeszła w okolicy 9 7h przed pierwszymi koncertami. Poranek minął na klasycznym ogarnięciu się i wycieczce krajoznawczej na słynnego glana który został zdobyty. No ale przejdźmy do części koncertowej. Zaczęło znane mi z Ursynalii NOKO. Wrażenie mocno poprawione i co najmniej pozytywne. Dobry koncert i dobre rozpoczęcie Jarocina. 5 osobowe pogo przetarło szlaki i zostało pionierskim pogo Jarocińskiego Festiwalu w 2012 roku. Następny był Snowman. Snowman bynajmniej mnie nie zawiódł. Dobra dawka solidnej muzyki i dźwięków w promieniach gorącego lipcowego słońca. Ale noce były wyjątkowo zimne. Buldog - panowie w garniturach porwali już nieco większą publiczność która zaczęła się bawić nieco intensywniej. Po tym przyszła pora na 1 z 2 najciekawszych jak się okazało koncertów tego dnia czyli Łąki Łan. Energiczna dawka Łąki funk może zagorzałych panków nie porwała ale jak najbardziej mnie tak. Kwiaty ze sceny, Motyle, Bąk, gąsienica pojawiła się na scenie, konfetti itp, energia, energia, energia, zdecydowanie 1 z 3 najlepszych koncertów na Jarocinie, Jammin, Selawi, Galeon - czysta klasyka Łąki funk. Po dźwiękach niczym z łąki przyszła pora na Set Your Goals - czyli tak zwany przez "krytyków muzycznych" pop punk. Energiczna mieszanka chłopaków z ameryki tak średnio przypadła mi do gustu, może dlatego że za dużo gadali że są szczęśliwi że mogą tu być bla bla bla. No ale zaraz po nich pora na właśnie. Zespół z nim nią na wokalu! Against me. Czyli facet który obciął sobie ptaka i teraz to kobieta. Swoją drogą ciekawe czy już stracił dziewictwo. Było minęło. Na scenie Nosowska. Muzyka do posłuchania. Jak zwykle płeć żeńska chyba zdominowała obszar pod sceną. Zaraz po tym szybka zmiana sceny na małą na dachu autobusu. Curly Heads. Trochę rozrywki pod małą sceną i wycieczka ponownie na dużą a tam: Illusion. No cóż nie rozumiałem fenomenu zespołu, że wraca, że trasa po halach, DVD w Ergo Arenie. No cóż. W tym miejscu i o tym czasie ten pogląd został zmieniony. Wystarczy posłuchać Illusion na żywo i od razu wiemy o co chodzi. Energia, moc, siła, pozytywna energia, uderzająca melodia i tekst. Zdecydowanie odkrycie. Zdecydowanie wielkie odkrycie. Szkoda że tak średnio znane wcześniej bo byłby na pewno dużo lepszy odbiór a nie że o jakie zaskoczeni i jakie zajebiste. Moc. Przedostatni koncert który zaskoczył i zafascynował. Został tylko KSU. No cóż trudy dnia były już odczuwalne. KSU nigdy nie darzyłem jakimś wielkim uczuciem. Wyszli zagrali i tak zakończył się dzień. Noc, zimna noc.
DZIEŃ 2
Dzień drugi rozpoczął się od Konkursu na miss mokrego podkoszulka na polu namiotowym przez co na Dead On Time przybyłem "nieco" spóźniony. Myślę że warto było poświęcić te kilkanaście minut koncertu. Dwa pierwsze koncerty minęły dość szybko drugi - Lunatics i wspominane 10 czy tam 15 minut Dead On Time minęły w cieniu barierki gdyż żar lecący z nieba był w tamtej godzinie nie do wytrzymania. Kolejne 3 koncerty. No tu już jet o czym pisać. Paula i Karol. Dość melodyczny i zachęcający do mniej "agresywnej" zabawy set pozwolił na odrobinę odprężenia. Liczne wężyki (ale nie te Jelonkowe) przewijały się przez Jarocińską publiczność. Całkiem przyjemna rozgrzewka. Przed 2 najmocniejszymi punktami dnia 2. Pierwszym z nich było już nieco bardziej i szerzej poznane Lipali. Wszystko co najważniejsze było włącznie z pogiem które raczej zaprezentowało rozgrzewkę przed kolejnym akcentem który miał pojawić się na scenie. Pan Lipa jakby czuć trudy zeszłej nocy. :D No ale przejdźmy do Jelonka. W menu jak zwykle, pogo, wężyk, ściana śmierci. Ściany dość potężne ponieważ sam Jelonek stwierdził ze sceny że legenda tego miejsca trwa. Później odrodzony punkowy zespół czyli TZN Xenna. I kolejny rozpierdol na Biohazard. Dość mocny set który praktycznie ani na moment nie dawał chwili żeby odpocząć spowodował pod sceną niemałe zamieszanie. Kurz był praktycznie wszędzie co dodawało "uroku" całemu "zajściu". Jedźmy dalej. Within Temptation. Koncert obejrzany z daleka gdyż zrobiło się tłoczno i sporo ludzi zjechało na ten koncert. Obejrzany na tylnym telebimie raczej nie zachwycił. Raczej miejsce na koncert zbyt duże i zbyt dużo ludzi. Może w klubowej atmosferze byłoby dużo lepiej. Po za tym zrobiło się zimno. Przyszła pora na ostatni zespół. Lao Che które w całości zaprezentować miało album Powstanie Warszawskie. Mój 1 kontakt z zespołem. Zacznijmy od tego że nie lubię jak się gra całe płyty. Album sam w sobie jest świetny ale koncert to nie miejsce na granie wyłącznie jednego albumu i tylko jednego albumu. No ale było całkiem przyjemnie. Energicznie, żywo. Fakt potwornego zmęczenia spowodowanego też dość znaczną zmianą temperatury z karygodnego upału w dzień do chłodu w nocy objawił się i koncert pozostawił pewnego rodzaju niedosyt ale bardziej w mojej głowie niż ogólnie bo było dobrze. Dzień koncertowy dobiegł końca. Powrót na pole, noc, sen i tak przechodzimy do ostatniego dnia.
DZIEŃ 3
Ogólnie zajęć na polu namiotowym w Jarocinie jest jak na lekarstwo. Można się napić piwa. Umyć się, zjeść i to generalnie wszystko. Później puszczają jeszcze muzykę tak jakby z 3 płyt :) Jakiś sen ewentualnie z kimś pogadać albo jak 1 dnia usiłować się dowiedzieć kto w ogóle gra - jak się okazuje nikt zwykle nie wie. Trzeci dzień to z pewnego punktu widzenia a mianowicie mojego najbardziej lubiane zespoły na tamtą chwilę bo na tą by już było kilka nowych i byłoby więcej takich "gorących zespołów". Ale zacznijmy od początku zwycięzca z poprzedniego roku: Magnificent Muttley. Koncert jako że było gorąco a słońce dawało po głowie w cieniu barierek. Gorąco nie przeszkodziło za to Arce Noego i temu żeby dokonać procesu zabawy. Żywiołowy album Pan Krakers z coverami punkowych piosenek wstrząsnął publiką. Zresztą czemu się dziwić. Wystarczy spojrzeć na Przystanek Woodstock rok wcześniej. Laureaci. Power Of Trinity - dobry występ przy dobrym nagłośnieniu. Curly Heads na których byłem 2 dni wcześniej na małej scenie - panowie jeszcze zrobią szum na scenie muzycznej i poznański Rust. Przyznam że czekałem tylko na CH. Kolejny zespół to Starzy Sida czyli coś czego nie znałem i nie znam. Voo Voo. Wojciech Waglewski z zespołem. Czyli całkiem przyjemna nuta no i wreszcie 1 gwóźdź programu. Luxtorpeda. No panowie jak zwykle swoje klasyczne punkty odkreślili jak np Minuta ciszy dla walczących za wolność. Pod sceną jak zwykle ładna zabawa. Prośba ze sceny żeby raz zamiast ściany śmierci zrobić ścianę życia :D Kolejny wykonawca to Jello Biafra. Zleciał. Niby to wielka punkowa gwiazda ale nie było tego czuć. Chodź koleś poglądy i grę na scenie ma niezłe. Coma. Czyli 2 gwóźdź programu. Coma przemalowana na czarno czego nie lubię zaczęła od 0RH+. później zrobiła pewnego rodzaju rozpierdol.  Kilka mocnych numerów. Niestety tylko 8 z czego większość z Czerwonego albumu. Koncert zmiótł. Wreszcie przed nami ostatni mocny akcent Jarocina. XXX-lecie Kultu. Czyli 30 piosenek na 30 lecie wybranych w głosowaniu + bisy. Koncert trwał około 3h. Za długo. Jeżeli mówić o koncercie Kultu w hali to ten czas byłby piękny. Na festiwalu to za długo. No ale całkiem ciekawy poglądowy koncert. O dziwo w pełnym zaskoczeniu 1 miejsce dla Polski a 2 dla Arahji :) No i tak zakończył się Jarocin 2012.
PODSUMOWANIE
Pierwszy Jarocin na którym byłem na pewno nie ostatni bo miejmy nadzieję że w 2013 również się odbędzie i dane będzie tam pojechać. Warto jeździć na festiwale bo można trafić na kilka ciekawych zespołów które później zapadają w głowę i które się poznaje. Te trzy dni - a w sumie 5 bo powrót dopiero w poniedziałek - to były ciekawe dni. Każdego dnia coś się działo. Każdy dzień przynosił nowe ciekawostki. Pozdrowienia dla wszystkich poznanych do zobaczenia za rok. W Kolejnym odcinku Impactfest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz